Tydzień temu lądowaliśmy w Seattle.
Nadal nie czuję, że zmieniłam kontynent. A tym bardziej, że jesteśmy tu na dłużej. Codziennie rano budzę się z myślą "czy to już dzisiaj zacznę strasznie tęsknić?". Pewnie nie zacznę zanim do mnie nie dotrze, że nie jesteśmy tu na wakacjach.
W mieście wiecznego deszczu, przez ten tydzień, padało 2 godziny. W nocy.
A to przecież najbardziej deszczowa pora roku! Nadal nie wyjęłam kaloszy z walizki.
Jeszcze tydzień bez opadów i zacznę wierzyć w to co mówią mieszkańcy Seattle. Że wymyślili ten deszcz, żeby odstraszać rozważających zamieszkanie tutaj:)
Marcin pojechał do pracy. Dzisiaj rezyduje w Twin Peaks.
A my się obijamy w domu.
Dziewczyny wyciągnęły z walizki klocki i zgodnie budują. Pola właśnie opowiada jak to wczoraj była na działce u babci Wandzi. Tia...
Chyba się wybierzemy na spacer po okolicy. Może przyniosę z tej wyprawy jakieś zdjęcia. I mleko do kawy. Kawa. Tęsknię za Nescafe Espresso, bo tutaj tylko Classic i niewiele poza tym. W kuchni stoi jakiś ekspres do kawy, ale tak jak zmywarki, udaję że go nie widzę. Za to oswoiłam pralkę i suszarkę. Wow! To coś dla mnie. Rozwieszanie prania, macanie go co pół dnia, potykanie się o suszarkę, zdejmowanie z niej ciuchów, to to z czym się rozstaję z dziką rozkoszą!
A dzisiaj na sniadanie jadłam tosty z serkiem wiejskim- prawie jak Piątnica, serio serio.
Czyli dobrze Wam tam. I dobrze!
OdpowiedzUsuńBuziak:)
Czas biegnie nieublaganie, niedlugo trzeba bedzie wracac :) Albo nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
Aguita, Ty to masz pomysły;)
OdpowiedzUsuńJa tez "na rok" wyjechalam :) Z lekka mi sie ten rok wydluzyl...
OdpowiedzUsuńja do Krakowa "na dwa lata" buahahahaha.
OdpowiedzUsuńfajnie opisujesz:)
OdpowiedzUsuńbędę tu często zaglądać :)))