Jedno z "naszych" miejsc, parę minut od domu.
Nieduża, lokalna lodziarnia, założona trzy lata temu przez Molly Moon, córkę pary hipisów, pasjonatkę lodów od wczesnej młodości. Jej pies Parker jest twarzą firmy. Może raczej mordą:)
Wszystko jest tu wyjątkowe.
Lody są wyrabiane na miejscu, na zapleczu lokalu, do którego drzwi są zawsze otwarte i można podejrzeć jak powstają. Jak na Seattle przystało, składniki są głównie organiczne i wyłącznie lokalne. Mleko pochodzi od szczęśliwych krów niekarmionych hormonem wzrostu, a dodatki zależą od pory roku.
Jest kilka smaków podstawowych, dostępnych przez cały rok, jak vanilla bean, theo chocolate, ginger, maple walnuts i parę innych. Poza klasykami, mają tu też lody o smaku earl gray (pyszne!), honey lavender na który się czaję, cardamon, rosemary meyer lemon...oj dużo tego. Podobno bestsellerem jest smak salted caramel- bardzo słony i bardzo karmelowy! Za każdym razem pytamy czy naprawdę bardzo słony, za każdym razem dziewczyna mówi z uśmiechem "oh yes!" i za każdym razem odkładamy spróbowanie go na następny raz. Ale następnym razem, to już na pewno:)
Oczywiście nie byłaby to nasza lodziarnia, gdyby nie serwowali sorbetów. Codziennie są do wyboru dwa smaki tego vegan-specjału. Do tej pory trafiliśmy tylko na hibiscus, chocolate raspberry i coconut kiss. Dziewczyny uwielbiają hibiscus i twardo twierdzą, że to są lody malinowe! Niech im będzie. Czekamy na nowe wiosenne smaki.
Co jest też fajne, to to, że sami robią na miejscu wafle. W przerwach pomiędzy kolejnymi klientami, dziewczyna wlewa ciasto do waflownicy, wyjmuje wafle i nawija na specjalne stożki. Pachnie tymi waflami aż na ulicy. Najlepsze jakie jedliśmy.
A teraz zdjęcia z wczorajszego wypadu. W tonacji blue, jak logo:)
a teraz wnuczki dla Babci Wandzi :)
Jakie piekne foty!!! Dziewczyny sliczne! Zazdroszcze Wam troche tego miejsca :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia. Świetne miejsce.
OdpowiedzUsuńDoskonale znam smak domowych lodów, muszę jeszcze dorobić się waflownicy... ;)
Muszą być obłędne te lody!
OdpowiedzUsuńdzięki:)
OdpowiedzUsuńDelie, no więc waśnie nie aż tak.
z tego całego miejsca, same lody lubię najmniej:)
W Malinowej lepsze?
OdpowiedzUsuńhahaha, nawet mówiłam Marcinowi jak tam siedzieliśmy w piątek, że w Malinovej lepsze:))
OdpowiedzUsuńten slony karmelowy to pewnie jak krem snickers smakuje, mlask!
OdpowiedzUsuńlalki cudowne :)
Matko, jak ta Zoja wydoroślała... Niesamowite...
OdpowiedzUsuńŚliczne dziewczyny. Mniam!
OdpowiedzUsuńKalina, tylko na zdjęciach:)
OdpowiedzUsuńUlek, to by było za piękne:) Poza tym, jestem obrażona na krem snickers, ponieważ wyparował 4 lata temu, kiedy będąc w ciąży z Polą miałam na niego taką fazę, że śnił mi się po nocach. A w sklepach już nie było, wrrr.
Kejtko, dziewczyny mniam?:)
ten słony karmel musi być super.
OdpowiedzUsuńza to w weekend jadłam lody owsiankowe:)
Nie powiem co mniam;), ale dziewczyny naturalnie przede wszystkim. A słuchaj, a jadłaś może w stanach lody o smaku butter pecan?
OdpowiedzUsuńDelie, ale na mleku owsianym robione czy o smaku owsianki?
OdpowiedzUsuńtego jeszcze nie widziałam:)
Kasia, od tego zaczęłam próbowanie Ameryki:))))))
I jak poszło? Smakowały Ci?
OdpowiedzUsuńNie wiem, ale niedobre były:)
OdpowiedzUsuńNana?:-)
OdpowiedzUsuńaaale mam teraz ochotę na lody ;)
OdpowiedzUsuńTwoje dziewczynki mają przepiękne oczy ;)